czwartek, 18 maja 2017

Ambiwalentne odczucia żurawia

Doświadczam ostatnio warszawskiej różnorodności społecznej, korzystając z komunikacji miejskiej i rodzi się we mnie łaknienie socjologicznej obserwacji rzeczywistości (pozdrawiam w tym miejscu prof. Krzysztofa Wieleckiego, który głód ten skutecznie we mnie obudził podczas studiów).

I tak powstaje warszawska bajka o ścisku :)

Stoję sobie grzecznie na przystanku, który stanowi ważny punkt przesiadkowy po prawej stronie Wisły. Okazuje się, że stać na przystanku też trzeba umieć, a ja naiwna myślałam, że choć do tego mi się w życiu wykształcenie nie będzie musiało się przydać. Osobnicy wokół mnie szukają miejsc strategicznych (czytaj najbliżej krawędzi chodnika, czyli najbliżej potencjalnych drzwi autobusu), a jak strategia to i definicja strategii - dobry plan na ten czas, czas i okoliczności się zmienią - zmienię plan, czyli strategię i tak z szeroko otwartymi ze zdumienia oczami widzę jak ci przystankowi stratedzy zmieniają swe pozycje stacjonowania w przypadku gdy autobus przyjeżdża nie ten co chcą (sceny jak z filmy "Przyczajony tygrys, ukryty smok"), a istny armagedon dzieje się, gdy upragniony numer autobusu wypatrzą nie na tym, który przed nimi stoi, ale trzecim z kolei, wówczas czas na "Szybkich i wściekłych". I nie ważne czy to rosły młodzieniec na łyso ogolony, czy staruszka o lasce - w maratonie każdy startować może, a wiadomo miejsc na podium mało, więc wrzuca się bieg wyższy i byle do drzwi, byle pierwszym być, bo wtedy to już na pewno miejsce siedzące się zdobędzie.

No to wsiadam i ja - przegrana, bo ostatnia. Od razu czuję się komfortowo, bo mam niebywałe wsparcie - z przodu plecy pana ubranego w bokserkę, której plamy wskazują raczej na wzmożoną potliwość niż ekscentryczny wzór prosto z wybiegu mody. Z lewej strony wspiera mnie młody człowiek z telefonem w ręce, trzymając go w bezpiecznej odległości 5 cm od mojej twarzy (dobrze że ma silikonową obudowę to przynajmniej może w razie hamowania zachowam swe uzębienie). Z prawej strony pani z siatkami, które stabilizują mi efektywnie łydki, hmmm... chyba kupiła mrożonki, bo czuję zimny okład przez spodnie. Z tyłu młoda Pani z alergią. A psik - kichnęła głośno. "Na zdrowie" odpowiedziałam (uczyli mnie w domu dobrych manier), a tu Pan w bokserce z tekstem "Taki ścisk, a pani się na uprzejmości zbiera?) i zaczęłam się zastanawiać, że może go oplułam odzywając się, ale patrząc na jego potliwe plamy chyba by i tak nie poczuł. No więc jadę sobie tak autobusem jak ten żuraw na jednej nodze i słyszę "Następny przystanek WOLNOŚCI" z nadzieją, że i wolności w autobusie będzie ciut więcej.


środa, 8 marca 2017

Lustro popękane

Jestem nietaktowna, jestem uparta, jestem niezależna, jestem bezkompromisowa, jestem niewygodna dla niektórych, czasem nawet dla siebie... i dobrze mi z tym. Bo jak spojrzę w lustro to widzę siebie i uśmiecham się do swego odbicia. Miłe uczucie - polecam, szczególnie rano na początek dnia, po aromatycznej kawie spójrz w lustro i zacznij dzień od stwierdzenia, że typ/typiara w lustrze to TY - osoba prawdziwa, której ufasz. Tak po prostu łatwiej wtedy się żyje z samym sobą.

Znam też ludzi, którzy (idę o zakład) patrząc rano w lustro, spuszczają zawstydzony wzrok... bo trudno jest spojrzeć w oczy komuś kto kłamie, czyni zło, nie lubi ludzi, sieje zamęt, nie ufa sobie.
Lustro popękało przez rysy na sumieniu... Współczuje, bo nie chodzi o kupienie nowego lustra, a mam wrażenie, że to najłatwiejsza droga...


Odwaga to nie brak strachu

Dziś tekst o odwadze...


Każdy z nas miał w życiu takie chwile, kiedy powiedział o sobie "jestem odważny", ja też miałam.

Pamiętam jak w drugiej klasie podstawówki chodziłam ze swoją klasą na basen - szczerze tego nienawidziłam, bałam się wody, a nauka pływania kojarzyła mi się tylko z katorgą, do której byłam zmuszana - na samą myśl o WF-ie na basenie miałam dzień wcześniej bóle brzucha. I przyszedł dzień, w którym miał się odbyć egzamin końcowy, po którym mieliśmy dostać karty pływackie. Na trybunach moja Mama. Nauczyciele pływania mówią do mnie: "idź, usiądź sobie i popatrz jak koledzy pływają". Coś we mnie wstąpiło, weszłam do wody i przepłynęłam cały wymagany dystans, wprawiając w osłupienie wszystkich - włącznie z sobą samą, bo wcześniej nawet 5 metrów nie przepłynęłam przez całe dwa semestry. Co się wtedy stało? Co się zadziało w tej główce 8-letniego dziecka? Nie wiem, nie pamiętam - mam tylko przed oczami to wspomnienie - gdy wychodzę z wody i jestem szczęśliwa.
Czy byłam odważna? Tak. Czy przestałam się bać wody w tamtym momencie? Nie.

Bo odwaga to nie jest brak strachu, to poczucie, że jest coś ważniejszego od naszego lęku.

Wiele razy potem w swoim życiu czułam to samo. Podchodząc do trudnych egzaminów, stojąc na wysokim klifie, kończąc toksyczny związek...

Nie ważne ile razy się boisz, ważne ile razy masz odwagę mimo lęku sięgnąć po to co chcesz!



poniedziałek, 6 marca 2017

Cele w korpo czyli o "ściemnianiu"

Ostatnio miałam okazję porzucić pracę w instytucji, którą zwą korporacją. Mój szef w prezencie na odchodne dał mi książkę.
Nad jednym z fragmentów tej książki nie mogłam przejść obojętnie, bo tak urzeczywistnia model zarządzania w polskich korporacjach (oczywiście uogólniam jak to ja - masz rację Czytelniku - nie wszystkich), że aż umieszczę go na swoim blogu. Może ktoś kiedyś na szczycie tej korpo-drabiny stuknie się w czoło czymś twardym i zapyta, czy warto tak dalej... Pewnie naiwna ze mnie idealistka...


"[...] Proces budżetowania jest krytycznym elementem układanki, który ma dać ludziom przestrzeń do działania. Z zasady jest to bardzo sensowne założenie. Jednak każdy, kto przeszedł przez ten proces, wie, jak szybko zaczyna się załamywać. Kiedy wyższa kadra menadżerska prosi piony o przygotowanie budżetów, ludzie grają w grę zwaną "ściemnianiem" - zaniżają , jak tylko się da, wartość celów do osiągnięcia, aby mieć pewność, że zrealizują wynik i odbiorą premie. Każdy jednak budżet się nie domyka, wyższa kadra menadżerska arbitralnie narzuca wyższe cele finansowe (które z pewnością przekraczają to, co obiecali udziałowcom, by mieć pewność, że sami też odbiorą premie). Ludzie pracujący "na dole" piramidy hierarchii nie mają innego wyboru, jak tylko to zaakceptować. Zamiast szczerej dyskusji na temat tego, co jest, a co nie jest możliwe, ludzie wymieniają się plikami arkuszy kalkulacyjnych z fikcyjnymi prognozami w obawie, że nie zrealizują budżetu. W procesie tym budżet nie spełnia jednego z kluczowych celów: nie sprawia, że ludzie czują się odpowiedzialni i zmotywowani do osiągania wyników"

           Cytat z książki Frederica Laloux "Pracować inaczej"

czwartek, 19 stycznia 2017

Kowal własnego losu

     W pewnym lubianym przeze mnie programie telewizyjnym, który w swym przekazie jest tak prosty i tak oczywisty, że chciałabym poznać osobę, która pisała jego scenariusz, występuje pewna bohaterka.

Pani - na oko koło trzydziestki (o zgrozo! rówieśniczka!), w typie słonecznego patrolu tu i ówdzie, swymi wydatnymi ustami (ach ta szczodra natura) komentując życie na wsi polskiej, mówiąc że "każdy jest kowalem własnego losu". I wtedy spływa na mnie ten rodzaj objawienia...
Oznacza to, że bohaterce w mózgu zostało na tyle miejsca po botoksie, żeby zaimplementować starą prawdę, która ma usprawiedliwiać jej majętność i odcinać tych wszystkich, którzy opluwają kasę i karierę na tzw. zadzie (końskim lub innym) zdobytą. Ale zaraz... Pani ma pewne niezaprzeczalne walory, na które jest popyt na rynku show biznesu i na dodatek sama lub z czyjąś pomocą umie zrobić na tym pieniądze. Źle? Nie!!! Wspaniale!!!!

     Program pokazał też coś, o czym zazwyczaj się nie mówi - to, że taka pani zarabia ogromną kasę, okupione jest też odpowiednim wysiłkiem, czasami cierpieniem - pracuje dużo ciałem, a to materiał wymagający. Usta i biust same się nie powiększą o kilka rozmiarów (zabiegi domniemam do przyjemnych nie należą), pupa nie ujędrni się sama (tu są hektolitry potu na siłowni) i ciastku z kremem też trzeba powiedzieć stanowcze nie.

Masz ładne ciało i ktoś chce płacić za jego oglądanie nie narzekaj, że musisz o siebie hardcorowo dbać- zrób na tym biznes.
Masz hodowle świnek i musisz wstawać o 4 rano, żeby w chlewiku dać im jeść - to niech stanie się to Twoją pasją - zrób na tym biznes.
Masz pracę na etacie i ciągle ktoś od Ciebie czegoś wymaga - polub ją lub zmień - ale zrób na tym biznes.

Czekając i narzekając, mówiąc "a skąd on/ona mają tyle kasy", ani się obejrzysz jak przyjdzie ktoś kto zapieprzy Ci młotek i po kowalu losu zostanie sam LOS.

Morał z bajki jest prosty:

Masz tyle, po ile odważysz się sięgnąć! I ani grosza więcej!



poniedziałek, 15 lutego 2016

Kto rano wstaje - ten ma wenę ;)

Spotkaliście kiedyś kogoś, kogo sposób życia Wam zaimponował? Ja ostatnio spotkałam lekarza - neurochirurga, który opowiedział mi o swoich doświadczeniach z programowaniem mózgu na potrzebę mniejszej ilości snu. W pierwszej chwili pomyślałam: ja? ciągle niewyspana, pracująca matka małego dziecka miałabym spać jeszcze mniej, ale z drugiej strony pojawiła się wizja czasu, na którego brak wciąż ja (i pewnie Wy też) narzekam. Nie mam czasu na mój angielski, na coaching, który mnie interesuje, na tego bloga, czy choćby na przeczytanie jednej książki miesięcznie, czyli nie mam czasu na to, co DLA MNIE jest ważne i wartościowe, więc stwierdziłam, że spróbuję, najwyżej eksperyment się nie uda, a w żyłach zamiast krwi będzie płynąć kofeina ;) No i tak wstałam dziś o 5:00 (czyli 2 h wcześniej niż zwykle) i wyprasowałam koszulę do pracy, przeczytałam newsy na portalach finansowych i stwierdziłam, że zaniedbałam bloga, więc pisze właśnie ten post, a no i jakoś nie ziewam, a wydawało mi się, że nie dam rady. Jak zadzwonił mój budzik i zwlekłam się z łóżka (to ten najtrudniejszy moment - podjęcie świadomej decyzji, o czymś nie do końca przyjemnym w danej chwili) usłyszałam senne słowa mojego Małża: "good job". Obym wytrwała w tym regularnie, to doczekacie się większej ilości postów. Miłych poranków Wa życzę i poczucia, że macie czas dla siebie :)


czwartek, 13 listopada 2014

Checklista szczęścia

Będę szczęśliwa jak... zakocham się, jak założę rodzinę, jak będę miała dziecko, jak zmienię pracę, jak będę więcej zarabiać, jak skończę studia, jak kupię lepszy samochód, jak zamienię mieszkanie na dom z ogródkiem, jak schudnę, jak kupię te super szpilki... Taka nasza checklista szczęścia zdaje się nie mieć końca. Myślicie tak czasami? Mamy skłonność do odkładania swego szczęścia aż TO zrobimy, zmienimy, kupimy, a jak już TO się stanie, jak TO kupimy, osiągniemy - czujemy się szczęśliwi, ale czy to jest to SZCZĘŚCIE?

Psycholog Dan Gilbert badając zagadnienie szczęścia doszedł do zaskakujących wniosków. Porównywał poziom szczęścia osób, które w wypadku straciły kończyny i osób, które wygrały duże sumy na loterii i okazało się, że po roku byli porównywalnie szczęśliwi. Zaskakujące? Dla mnie dosyć, ale skoro "czas leczy rany" (mam tu na myśli różne tragedie), to może i euforyczne uczucie szczęścia przemija z czasem?

A gdyby tak BYĆ SZCZĘŚLIWYM PO PROSTU? Każdego dnia z powodu swojej codzienności, tego co mamy i ludzi, których mamy wokół . Szczęście czasem pachnie kawą, czasem oślepia słońcem, czasami brzmi ciepłym słowem, bo...

szczęście leży nie w posiadaniu tego, czego chcemy, ale w chceniu tego, co już posiadamy.